Ostatni raz byłam w Beskidach 38 lat temu. Kiedyś połowę podstawówki i całe liceum, co lato chodziłam na obozy wędrowne, a nasz dyrektor szkoły bardzo lubił te góry. Pewnie dlatego, że były dla takich dzieciaków jak my przyjazne. Z małym plecakiem harcerskim, z zrolowanym na nim kocem, butami zapasowymi dyndającymi się z jednej strony, a z drugiej manierką i menażką wysiadaliśmy w Żywcu lub w Zwardoniu i PKS-em do jakiegoś miasteczka u podnóża gór, na szlak i w góry. Od schroniska do schroniska. Są jeszcze takie ? Dwa tygodnie codziennie naście kilometrów, deszcz nie deszcz, upał nie upał trzeba było przed wieczorem dojść do celu, bo inaczej nocleg w lesie. Uwielbiałam takie wakacje. Teraz tylko patrzyłam i rozkoszowałam się pięknem tych gór. Jesień w górach to poemat . Trzy dni (bo tyle tam byłam) to mało . Ale musi wystarczyć . Żywiec, Porąbka, Czaniec, Tresna, Pszczyna, Goczałkowice. Po zaporach nasza droga wiodła, więc widoki były jeszcze piękniejsze. Garść zdjęć wrzucam .

To może nie barwy jesieni, ale tak nas powitał świt . Potem to przeszło .
Goczałkowice Zdrój .
Żywiec - nad zbiornikiem .
Żywiec miasto .
Park miniatur .
Katedra w Żywcu .
Szkoda, że zimą mój Misiek nie zagląda w tamte strony, zimowe zdjęcia też były by piękne .
Ja oczywiście robiłam za kierowcę , ale ja to lubię. Nasz "TATA" cudownie jeździ po wniesieniach. Prawdziwa przyjemność jeździć nim pod górę. Leciutko, bez wysiłku. A teraz jest po rocznym przeglądzie i po prostu fruwa. Fajny samochodzik . :)